Rano porządne śnadanie, jajecznica z cebulką, żeby mieć siły na zwiedzanie ruin Majów. Od autostrady do głównego wejścia jest jakieś 800 metrów, jest szlaban dla ruchu kołowego a przed szlabanem parking dla samochodów ok 50 pesos za auto. Można podjechać pseudo pociągiem (styliowany traktor ciągnie dwa wagoniki) za 20 pesos lub pójść na piechotę. Nie jest to daleko ale jest o tyle męczące bo po drodze jest pełno naganiaczy czających się na turysyów. Oprócz tradycyjnych straganów z pamiątkami, można sobie zrobić zdjęcie z panem w stroju tradycyjnym Majów, z iguaną albo z małym lewkiem ( biedne zwierzątka) albo wykupić wycieczkę łódką żeby obejrzeć ruiny od strony morza. Taka wycieczka to koszt 30 dolarów, w cenie jest wejście na teren ruin, przewodnik, kapitan na łódce i dodatkowe pięć świątyń do których można się dostać tylko łódką. Uprzejmie dziękujemy chociaż pani w informacji turystycznej uparcie zachwala rejs po morzu. Docieramy do kasy a tam mega kolejka, naprawdę jest dużo ludzi, chyba wszystkich turystów z Cancun i Playa del Carmen przywieźli dziś na zwiedzanie. Bilet wstępu kosztuje 59 pesos, przy kasach są toalety i lepiej skorzystać "na zapas",bo na terenie ruin nie ma toalet i żadnych sklepów więc w wodę do picia trzeba się zaopatrzyć wcześniej. Do kas idzie się na lewo natomiast w prawo jest droga którą można dość na plaże publiczne Tulum. Bez żadnych opłat tylko trzeba przejść jakiś kilometr.
Na terenie ruin aż gęsto od turystów, a może to takie złudzenia bo obszar na którym są pozostałości budowli Majów jest dość mały w porównaniu z Palenque które już zwiedziliśmy. Mimo tłumów widoki są i tak zachwycające. Ruiny na klifie na tle lazurowego morza, robi wrażenie. W czasach swojej świetności miasto Majów musiało być niezwykłe! Ruiny w Tulum są zupełnie inne niż te w Palenque. Zarówno pod względem architektonicznym jak i "turystycznym" - w Palenque można było wejść prawie na każdą piramidę a w Tulum wszystkie budowle są zagrodzene i można je oglądać tylko z pewnej odległości. Krążymy po ruinach próbując zrobić zdjęcia bez całej masy dodatkowych ludzi. Zajmuje nam to ok 1-1,5 godziny, słońce mocno grzeje więc idziemy odpocząć na plaży która znajduje się tuż pod klifami. Nie jest ona zbyt duża ale spokojnie można znaleźć sobie miejsce i oglądać ruiny korzystając jednocześnie z kąpieli w morzu. Dodatkową atrakcję na plaży stanowią iguany, tym razem wolno chodzące, które przyszły powygrzewać się na piasku. Niczym gwiazdy filmowe grzecznie pozują, cierpliwie znosząc tłumy turystów robiących im zdjęcia. Około 13-14 na plaży zaczyna się robić pusto, wszystkie wycieczki wracają do hoteli. My też się zbieramy, nie można przesadzić ze słońcem, tym bardziej że długa, nocna podróż przed nami. Po drodze, przyjemna odmiana, zaczyna padać deszcz, na szczęście już jesteśmy blisko więc tylko trochę zmokliśmy. Po intensywnym ale krótkim deszczu idziemy jeszcze na zakupy, po prowiant na drogę. Potem jeszcze obiadek, pakujemy się i oglądając filmy przeczekujemy czas który pozostał do odjazdu autobusu. Ok 22.30 zabieramy się i idziemy na dworzec. Na szczęście jest wieczór więc nie jest już tak gorąco. Na dworcu, który jest malutki, czeka już dość dużo turystów, pewnie tak jak my jadą do Belize. Są szafki do przechowywania bagażu, 20 pesos za godzinę od sztuki. Całe szczęście że mogliśmy zostać w mieszkaniu bo nieźle byśmy zapłacili za bagaże w przechowalni. Autobus podjeżdża lekko spóźniony, pakujemy się do środka a tam niemiła niespodzianka... panel sufitowy przecieka od klimatyzacji, woda kapie z góry na pasażerów. Dobrze że ten nademną nie przecieka ale inni pasażerowie się denerwują więc kierowca wyłącz klimę. W autobusie szybko robie się gorąco i duszno. A miało być tak pięknie, wygodne fotele, przyjemny chłodek i spanie do granicy. Niestety poza klimatyzacją, autobus ogólnie nie jest najnowszy, coś tam stuka i puka, skrzynia zmiany biegów zgrzyta, ogólnie kiepsko się śpi. Pocieszamy się że według rozkładu powinniśmy być na miejscu ok 6.30. Troche nam się to niezgadzało, biorąc pod uwagę wcześniejsze doświadczenia z podróży. Taki dystans w tak krótkim czasie? Może w Belize mają super drogi i szybko się jedzie? Prawdopodobnie czas podany w rozkładzie był czasem dojazdu do granicy Meksyk-Belize, bo mniej więcej o tej porze stajemy przed odprawą poszportową po stronie Meksyku. Granicznik każe wszystkim wysiąść z autobusu i ustawić się w kolejce. Do niewielkiego kantorka wpuszczane są 3-4 osoby, gdzie urzędnicy wbijają pieczątki w paszport. Dodatkowo pobierają opłatę w wysokości 306 pesos od osoby. My wiedzieliśmy że przyjdzie nam zapłacić ale inni turyści sądzili że uda im się wjechać z Meksyku bez opłat. Tak wynikało np z informacji na przejściu granicznym do Meksyku, że turyści przebywając krócej niż 7 dni nie ponoszą opłat i ci co przlecieli samolotem mają opłaty wliczone w cenę biletu. Niestety urzędnicy byli nieubłagani. KAZDY turysta opuszczający Meksyk musi zapłacić. Oczywiście nie ma co liczyć na pokwitowanie wniesienia opłaty, cała kasa idzie do szuflady. Zanim cały autobus się odprawił mija jakieś 40 minut. Wsiadamy do autobusu i jedziemy dalej, droga wiedzie przez plac budowy, brak jakichkolwie oznaczeń, zatrzymujemy się przed niewielkim budyneczkiem. Okazuje się że to granica Belize. Tym razem wusiadamy z autobusu, każdy zabiera swój bagaż, granicę będziemy przekraczać na piechotę a autobus przejedzie na około i będzie na nas czekał po drugiej stronie. Samodzielne przekroczenie granicy wydaje się niemożliwe, trudno tam trafić, zwyczaje zupełnie odmienne. Zastanawiamy się czy jak jedzieisz samochodem to czy kierowca samochodu może przejechać przez granicę czy musi ją przejść na piechotę a auto podstawia ktoś inny? Znowu czekamy w kolejce, każdy jest sprawdzany osobno, panią na granicy się nie śpieszy. Standardowy zestaw pytań- dokąd jedziesz i na jak długo, spojrzenie w kamerkę i idziesz dalej. Bez żadnych opłat, tylko pieczątka w paszporcie. Następnie jest kontrola bagażu, a raczej żart niż rzeczywista kontrola. Stoi jakiś koleś, nawet nie jest ubrany w mundur, pyta czy mamy coś do oclenia, dokąd i na jak długo jedziemy i tyle. Nie ma nawet żadnego skanera czy wykrywacza metali. Jesteśmy już po drugiej stronie, też jeden wielki plac budowy, stoją jakieś baraki, na szczęście nasz autobus już jest. On też został poddany kontroli, ktoś wszedł do środka z z reklamówek z jedzeniem powyjmował wszystkie owoce. Mija kolejna godzina zanim wszscy się odprawią a jeszcze ze 100 km do Belize.