Poranek w Cancun pochmurny, jakby zanosiło się na deszcz. Nie takiej pogody się spodziewaliśmy, tym bardziej że planowaliśmy pojechać na plażę. W Meksyku wszystkie plaże są publiczne i każdym może z nich korzysać tylko czasem cieżko na nie przejść bo na drodze stoją hotele. Ale najpierw chcemy pospacerować po Cancun downtown. W zaszadzie niewiele jest do zwiedzania, nie ma żadnych zabytkowych budowli, starówki, ratusz też specjalnie niezachwyca. Główną atrakcją są bazary. Wczoraj zwiedziliśmy mercada 28 więc dziś idziemy na mniejszy, bardziej lokalny mercado 23. Rzeczywiście jest to dość skromny placyk, z kilkoma budami z pamiątakmi, dewocjonaliami, owocami i innymi artukułami codziennymi. Szczególnie dużo jest piniat czyli różno kształtne, tekturowe pudełka, które podwiesza się przy suficie w mieszkaniu. Wydaje się że jest to niezbędny element świątecny bo każdy je tutaj kupuje. Szybki spacer po bazarze i właściwe Cancun mamy zwiedzone. Wyczytałam że gdzieś niedaleko jest jeszcze stadion do walk z bykami ale sobie darujemy bo właściwe co tam może być do oglądania?
Mimo pochmurnej pogody decydujemy się podjechać do zona hotelara, żeby chociaż mieć pojęcie jak wygląda ta druga część. W centrum, przy dworcu, jest przystanek autobusów miejskich, wszystkie mają napisane na przedniej szybie dokąd jadą. R-1 i R-2 jadą w stronę plaży. Koszt przejadu to 9.50 pesos i jedzie się około 10-15 minut, w zależności gdzie się chce wysiąść, bo plaż jest kilka. Podobno na końcu strefy hotelowej zachowane są niewielkie pozostałości budowli Majów, jakby ktoś chciał dodatkowo pozwiedzać. Wysiadamy jakby mini centrum - jest parę sklepów, restauracje i oczywiście hotele. Ogromne molochy po 4,5 a nawet 6 gwiazdek. Wejścia na plaże są oznaczone więc nie można się zgubić. Przy plaży są toalety 5 pesos i można skorzystać z prysznica za 15 pesos. Jeszcze bliżej plaży stoją lepsze hotele, nie ma osobnych knajpek, barów dla innych niż hotelowi goście, tylko wytyczone miejsca z leżakami dla gości. Ale plaże sama w sobie boska.... turkusowa, ciepła woda, bielutki, delikatny piaseczek. Już wiem dlaczego ludzie tak chętnie tu przjeżdżają. Sama mogłabym tu zostać jakieś 2-3 dni bo co tu więcej można robić poza plażowaniem ? No dobra, może tydzień jakoś bym "wytrzymała" w hotelu z all inclusive i spa ;p a tymczasem korzystamy z tego co mamy i idziemy popływać, woda jest naprawdę przyjemna, ciepło i czysta że nawet chmury a potem krótki deszcze nie psują nam humoru. Ok 16 wracamy do centrum, nie jest to najlepsza pora bo wtedy wszyscy wracają, również część pracowników hotelowych, autobus jes wypchany po brzegi. Dodam jeszcze że nie ma klimy w autobusie, temperatura ok 25 stopni i wszystko paruje po deszczu. Okropna duchota.
Na kolację znowu wybieramy się na placyk, tym razem wybieramy na przystawkę 4 tacosy z mięsem i "burrito jumbo" - taka większa tortilla, zrulowana, z farszem warzywno-mięsnym i serem w środku (35 pesos). Porcja słuszna i bardzo smaczna. Spośród potraw których jeszcze nie próbowaliśmy zostały nachosy. Chrupkie chipsy kukurydziane polane sosem z czarnej fasoli i salsami, z mięsem, serem i warzywami (60 pesos). Porcja ogromna i mega syta. Mogliśmy sobie darować te przystawki...
Ledwo dotoczyliśmy się do hotelu, szybki prysznic i idziemy wcześnie spać bo jutro rano o 11 mamy byćna dworcu, na autobus do Tulum. A rano chcemy jeszcze dodać kilka zdjęć na bloga :)