Wyjątkowo rano nie musimy się śpieszyć więc wstajemy ok 8-9, na śniadanie idziemy na bazar. Potrawy serwowane w godzinach porannych są trochę inne niż wieczorem. Różnego rodzaju pszenne bułki, zwane tutaj tortas lub empandas ewentualne sandwiches, na ciepło. Narazie zuważyliśmy trzy rodzaje z szynką, serem i boczkiem, z sałatką warzywna z majonezem lub mini hamburerki. Oczywiści wszystko podsmażane, ocieka tłuszczem i majonezem, do tego obowązakowa Cola albo shake czekoladow albo mrożona, słodka herbata. Koszmar dietetyka. Tak jak my bierzemy po 2-3 na spróbowanie, to przeciętna racja żywieniowa to 5 bułeczek i napój. Jeśli bułeczki nie wystarczą to zawsze można się dobić tacosami lub zupką z ryżem. A w piekarni można dokupić całą gamę słodkich bułeczek. Nic dziwnego że społeczeństwo Meksykanów upodabnia się, przynajmniej pod względem rozmiaru, do sąsiadów z Ameryki. Panie wyglądają jak okrąglutkie kluseczki, Panowie mają wydatne brzuszki, młodzież też raczej w rozmiarze xl a dzieci to truchtające pulpeciki, nie brakuje też osób z wagą ok 200-300 kg. Przy takiej diecie to nie ma się co dziwić.
Jako że jesteśmy nad morzem nie brakuje produktów morskich, które też są w menu śniadaniowym. Ja odmawiam ale Tomek odważnie próbuje czegoś na stanowisku rybnym. Miała być zupa rybna ale nie doagadaliśmy się z Panią i dostał koktaijl z owoców morza z sosem pomidorowym, pikantny. Dość ciekawe doświadczenie :) ale smaczne.
Bierzemy manatki i idziemy na dworzec autobusowy. Do wyboru są różne biety w różnej cenie. Linia ADO ma bilet do Meridy za 202 pesos, autobus oznaczony jako "directo", średnio co godzinę. Linia ATS na bilet za 158 pesos "de paso". Nie do końca wiemy o co chodzi z tymi oznaczeniami ale nam się nie śpieszy więc wybieramy tańszą opcję. Obok były jeszcze kasy lini SUR ale tej już nie sprawdzaliśmy, ona chyba nie kurusje w naszym kierunku. Autobus ma być za godzinę, o 12.05 więc czekamy. Ok 11.50 podjeżdża autobus naszych linii, idę do Pana który wpuszcza ludzi na perony i pokazuje mu bilet. Okazuje się, że to nie nasz autobus. Na dzwiach i na zderzakach autobusów są wypisane numery, które też są na bilecie. Autobus który przyjechał, rzeczywiście nie był nasz, tylko był spóźnionym autobusem z 11.20. To nie wróży nic dobrego. A tak wogóle to ludzie tuaj są bardzo mili, uśmiechnięci, próbują coś zagadać, ogólnie bardzo pozytywnie. Nasz autobus zjawia się "jedyne 30 minut później, trochę niższy standard niż ADO, nie ma toalety, ale na tak krótką teasę ok 2-3 godziny na 200 km to nie ma większego znaczenia. Podróż zaczynają akurat równolegle nasz autobus i autobus ADO. Na początku trasa się pokrywa ale później ADO jedzie dalej autostradą a nasz zjeżdża do pobliskiej wioski. Na tym polega różnica, jedne jadą bezpośrednio do celu, "de paso" mają postoje w innych miejsowościach co wydłuża podróż. Na szczęście specjalnie nam się nie śpieszy a niektóre miateczka są bardzo urokliwe. Dojeżdżamy do Meridy 3 godziny później co i tak jest dobrym czasem.
Z dworca jest niedaleko do centrum, gdzie zlokalizowane są hostele, zarzucamy plecaki i w drogę. Na początku jest nieźle ale potem zdecydowanie czuć że to duże miasto. Na chodnikach pełno ludzi,cieżko przejść między nimi, wszystkie możliwe sklepy i sklepiki pootwierane, z każdego leci głośna muzyka, istna kokfonia dźwięków, po ulicach jeździ monóstwo auto i autobus które ledwie mieszczą się w uliczkach, dodajcie do tego cieżkie plecak i zmęczenie to będziecie wiedzieć jak się poczuliśmy. Miasto dosłownie nas przytłoczyło. A po drodze nie było widać żadnego hostelu a booking.com pokazywał że jest ich pełno w okolicy. Ja się poddaję, zostaje na ławce z plecakami a Tomek idzie szukać noclegu. Po chwili wraca. Jest nocleg, za 290 pesos, pokój dwuosbowy, jest wifi. Z ulicy cieżko do niego trafić bo wejście jest przez restauracje. Pokój co prawda nie ma okien ale jest wysoki i przestronny więc na jeden nocleg ok. Zostawiamy plecaki i idziemy zwiedzać. W międzyczasie zrobiło się ciemno więc Merida błyszczy w świete lamp. Ryneczek i katedra bardzo ładnie wyglądają. Wszystko poświetlone, w bożonnarodzeniowym klimacie. Na ulicach dalej tłum, jakby wszyscy rzucili się na zakupy przedświąteczne. Generalnie mają tutaj hopla na punkcie świąt, wszędzie lecą kolędy ( meksykańskie przeróbki najsłwaniejszm amerykańskiech kolęd), wszystko ozdobione świątecznie, przeceny w sklepach, są nawet osobne sklepy (bardzo duże) z ozdobami świątecznymi, elemantami do dekoracji domów, stołów itp., nie ma pojęcia jak funkcjnują te sklepy pozz okresem bożonarodzeniowym? W sklepach, może naiwnie do tego podchodzę, ale spodziewałam się trochę więcej folkloru maksykańskiego, a tymczasem króluje chińszczyzna i poliester. Lolity, czikity noszą obcisłe legginsy, krótki bluzeczki z koronki lub z cekinami, panterka też jest popularna, niezależnie czy są w rozmiarze xs czy xxl. W miarę tradycyjne stroje noszą tylko starsze panie, czyli biała sukienka z haftowanymi kołnierzami i brzegiem sukienki, naprawdę urocze.
Znajdujemy lokany bazar czyli nalepsze miejsce na kolację bo po pierwsze jedzą tam miejscowi, a po drugie jedzą tam miejscowi więc jest przerób i musi być świeże. Na przstawkę, mój ulubiony, hamburger z boczkiem i z serem, mega bułka i grande koltlet, za jedyne 20 pesos za sztukę. Dalej próbowaliśmy się dogadać w knajpie gdzie podawali mięso opalane na ogniu, coś jak nasz kebab, ale się nie dogadaliśmy i dostaliśmy jedną porcję tacos z mięskiem za 40 pesos. Może to i dobrze, nie wolno się objadać na noc. Na popicie tym razem sok z mango, zakupiony na straganie. 15 pesos za 0,7 litra. Potem po drodze trafiliśmy do supermarketu, gdzie spędziliśmy pół godziny kręcąc się bez celu. Koniec końców zakupuliśmy piwka które były w promocji 6×0,33 "Old style" made in USA. Po pakiecie na osobę :)
Przy okazji podjeliśmy decyję o szybkiej ewakuacji z Meridy. Plan jes taki że jedziemy do Progeso, nad morzem, rano zdążymy zwiedzić Meridę a potem na plażę. Mamy dostęp do neta w pokoju więc od razu rezerwujemy noclegi. Dzwonimy do domu. Jeszcze szybka kąpiel, tak naprawdę to jest mój pierwszy gorący prysznic, kiedy woda nie kończy się po minucie, od momentu przyjazdu. Tak że ciepła woda i dobry internet jak najbardziej na plus dla tego hostelu. Aha! Po drodze na bazar widzieliśmy kilka hosteli, jednak były one dość ukryte albo za restauracjami albo gdzieś w zaułkach, tak że z plecakami dość ciężko byłoby je znaleźć.