Geoblog.pl    molki    Podróże    Gwatemala Meksyk Belize    Meksyk po raz pierwszy
Zwiń mapę
2014
11
gru

Meksyk po raz pierwszy

 
Meksyk
Meksyk, San Cristóbal de Las Casas
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 12395 km
 
Pobudka znowu wczesnien rano, raz z powodu koguta a dwa trzeba isc na busa do Meksyku. Szybkie śniadanie i idziemy pod agencje turystyczną, jest 6.15 więc trzeba będzie chwilę zaczekać. 6.40 dalej czekamy, 6.50 zaczyna nam się robić chłodno, około 7 pojeżdża busik. Żadnego przepraszam, przecież to nie oni czekali ponad pół godziny na dworze. I żeby to był początek podróży, o nie, nas zabrał jako pierwszych i jeszcze zabieramy po drodze 3 osoby. Jeszcze dobrze nie ruszyliśmy a już 45 minut opóźnienia. Nareszcie ruszamy, dojeżdżamy do autostrady i... znowu czekamy! Tym razem na pasażerów z innych miasteczek, kolejne 20 minut obsuwy. Nadjechał inny busik, szybkie przepakowanie i ruszamy. Do granicy z Meksykiem ok 160 km czyli 4 godziny jazdy. Tam gdzie się da to kierowca ciśnie Panamerica ile się da, droga biegnie na wysokości 2500-3000 m n.p.m. Za oknem góry, przepaść, góry, wjeżdżamy w niskie chmury, tak że nic nie widać. Jakoś leci. Już miałam wychwalać jakie to dobre drogi ma Gwatemala ( miejscami lepsze niż w Polsce :), gdy Panamerica zwęża się do jednego pasa, i tu remont nawierzchni, tam ruch wahadłowy, tu brak drogi bo woda zmyła. A system pracy podobny jak u nas, pięciu stoi, trzech siedzi a jeden macha łopatą. Droga do granicy cały czas biegnie między górami więc jest mnóstwo zakrętów, jak się trafi zawalidroga to ciężko wyminąć, a przed każdą miejscowością są wielkie chopy i trzeba ostro hamować. Trochę drzemiemy, trochę pisze blga, czas płynie. Dojeżdżamy do Masilli, czyli przygranicznego miasta, które wyobrażałam sobie jako parę domków na krzyż i budkę ze strażnikami. Tymczasem to jedno wielkie targowisko, gdyby nie nasz kierowca to nie wiedziałabym że tu jest granica i odprawa paszportowa. Na straganach znowu jedna wielka chińszczyzna i tandeta. Aha! I jak w innych miejscach na targach furorę robią ubrania i gadżety z Minionkami (kto widział bajkę, ten wie o co chodzi :). Jak najbardziej popieram ten trend, Minionki rządzą!!!;)
Na granicy Gwatemali nie było żadnych opłat, znudzony urzędnik wbił pieczątkę i tyle. Wracamy do busa po bagaże gdzie nasz kierowca przekazuje całą naszą grupę innemu kierowcy a on przekazuje jemu grupę jadącą do Gwatemali. Nowy kierowca prowadzi nas przez pas ziemi niczyjej, gdzie handel dalej kwitnie w najlepsze, do swojego busa. Jedziemy jakieś 2-3 kilometry do granicy meksykańskiej. Tu srogo wyglądający pan każe wypełnić formularz, wbija pieczątkę i możemy jechać. Też bez żadnych dodatkowych opłat. Żeby skorzystać z toalety na granicy trzeba zapłacić 5 pesos. Nie masz pesos? Obok jest sklep gdzie możesz coś kupić za dolary a resztę dostaniesz w pesos. Biznes kwitnie w najlepsze ;)
Teoretycznie od granicy są 3 godziny jazdy, bezpośrednio, bez postojów. Mamy nadzieję że uda się nadrobić stracony czas. Jak później się okazało nadzieje były płonne... A tak poza tym po przekroczeniu granicy to jakbyśmy przekroczyli inną strefę klimatyczną. Duszno, upał i żar z nieba. Jedziemy kilka kilomertów i mijamy po drodze ludzi biegnących poboczem, za nimi jadą auta obwieszone obrazami Matki Boskiej. Okazuje się że to pielgrzymi, a jutro jest święto Matki Boskiej z Guadelupe, patronki religijnej Meksyku. Tylko u nas pielgrzymuje się w jedno konretne miejsce a tutaj biegną w jedną i drugą stronę, niosą ze sobą obrazy, figurki, płonące znicze, jadą na rowerach, na motocyklach, półciężarówkami, busami. Za nimi wszystkimi samochody patrolujące ruch pielgrzymów. Do tego jeszcze miejscami kiepski stan dróg lub brak drogi, korki w miastach, spowalniacze przed każdą wioską i z 3 godzin podróży robi się 5. Dupy mamy już płaskie.....
Nareszcie dojeżdżamy do San Cristobal, jest 17, czyli prawie 11 godzin w busie a miało być 8 h. Najważniejsze że jesteśmy, na miejscu i to dość blisko od naszego hostelu, który już wcześniej był zabookowany i opłacony za kupony z "Airbnb", czyli nic nas nie kosztował :) Hostel wygląda bardzo ładnie, jest czysto, mamy pokój z łazienką, jest wifi, pełna kultura. Rzucamy bagaże i idziemy szukać banku bo nie mamy meksykańskiej kasy. Niestety wszystkie banki są już zamknięte, na szczęście Tomek na kartę i bierzemy 500 pesos z bankomatu. Miasteczko bardzo ładne, uroklliwe uliczki, ryneczk, czuć duch Świąt. Zaraz obok palmy jest wielka poświatlana choinka, neony na ścianach, ściana po której można zjechać na dmuchanej poduszce, jak z ośnieżonej górki i ... lodowisko, które cieszy się dużym zinteresowanie Meksykanów. Spacerujemy sobie deptakiem i docieramy do targu, przy którym stoi mnóstwo straganów z jedzeniem. Coś na co czekaliśmy :) były chrupiące toscados z salsą, ser i warzywami, lokalna kawa i ryż z mlekiem, tacosy z mięsem, chrupiące tacos duros, zupka z mięskiem i kolendrą a to wszystko za groszowe kwoty. Najedzeni, zaopatrzeni w lokalne napoje, wracamy do pokoj.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (11)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
molki

Tomek, Karolina
zwiedzili 5% świata (10 państw)
Zasoby: 58 wpisów58 4 komentarze4 232 zdjęcia232 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
22.05.2015 - 06.06.2015
 
 
06.12.2014 - 03.01.2015